poniedziałek, 30 listopada 2009

Dosyć ględzenia o tsubach, czyli historia pewnego miecza, cz. 1

Historia ta zaczęła się pewnego pięknego, lipcowego dnia 2005 roku... Na jednym z moich rutynowych patroli na eBay (podczas których wypatruję - podobnie zresztą jak kilka milionów innych ludzi - wydobytych właśnie z jakiegoś strychu w Kansas mieczy klasy Juyo) zobaczyłem u jednego ze znanych mi dealerów nihonto naprawdę wspaniały miecz. Miecz zmuszał mnie wielekorotnie do powracania na stronę aukcji, mimo iż jego cena była dla mnie zbyt wysoka. W końcu nie wytrzymałem, skreśliłem zaplanowane na najbliższe 100 lat  wydatki na wszlekie przyjemności i napisałem do sprzedawcy, że muszę mieć ten miecz i czy w związku z tym bylby on tak uprzejmy aby rozważyć kwestię obniżenia ceny. Mike Yamaguchi, bo o nim tu mowa, wykazał całkowite zrozumienie. Zanim opiszę co było dalej, pozwolicie, że przybliżę tę interesującą postać - w końcu to od niego zaczyna się ta interesująca historia. 


Mike to wspaniały facet, Amerykanin japońskiego pochodzenia, mieszkający w Kalifornii, naukowiec, człowiek ogromnej kultury, obdarzony do tego poczuciem humoru (czasami wystawia na eBay miecze z gwarancją, że ich sygnatura jest  sfałszowana i ofertą przyjęcia miecza z powrotem i zwrotu pieniędzy gdyby okazało się, że sygnatura jest autentyczna). Mike sprzedaje nihonto na eBay jako historian333 i jako komonjo. Zawsze można go zapytać co sądzi o danym przedmiocie - uczciwie przedstawi swą opinię. Mike sprzedaje w imieniu japońskich dealerów nihonto to, na co w Japonii ciężko znaleźć nabywców lub też można ich znaleźć, ale nie są gotowi płacić żądanych kwot (japońscy kolekcjonerzy są bardzo uczeni i bardzo, bardzo wybredni). Są to więc głównie miecze podejrzane o to, że są gimei, miecze, których polerowanie nie ma ekonomicznego sensu, różne suriage shinto i shinshinto, onna-naginata, etc. Są to często miecze świetne same w sobie i wcale nie tanie (tu nasuwa mi się kolejny temat - warto kupować gimei czy lepiej trzymać się od nich z daleka? - obiecuję, że wkrótce coś o tym napiszę).


Wracając do naszego tematu - Mike wykazał zrozumienie; mało tego, napisał, że miał podobne co ja odczucia wobec tego miecza. Widzicie, ten miecz wydał mi się niesamowicie agresywny, po prostu groźny, a jednocześnie szlachetny i piękny. Mike, ze zwykłą dla siebie trzeźwością, określił to tak: Zawsze gdy patrzę na tę głownię, przypomina mi się scena z Dirty Harry, na której Clint Eastwood mówi swoje słynne: "Go ahead, make my day". Pokazał mi również zdjęcie innego miecza, który wzbudzał w nim podobne odczucia. 


Dalsze losy miecza opiszę w kolejnych odcinkach. Oczywiście domyślacie się, że miecz w końcu do mnie trafił... Opiszę go dokładnie, napiszę też trochę o szkole, która go stworzyła, a później przedstawię Wam jego dalsze losy... A tymczasem mam dla Was zagadkę - który z dwóch prezentowanych mieczy to miecz, o którym tutaj piszę? Jeden z nich to nasz bohater, a drugi to ulubieniec Mike'a.


Do usłyszenia :-) Aha, jeśli chcielibyście mnie zmotywować do napisania kolejnych odcinków tej historii, to proszę zróbcie to (też) na Facebooku :-) Zawsze dobrze jest zrobić nieco szumu wokół tematyki nihonto. A do tego może to będzie dobra reklama wirusowa dla mojego bloga, hahaha :-)))




wtorek, 17 listopada 2009

Zdjęcia "dopieszczonej tsuby"

Wiem, że niestety nie udało się uchwycić efektu blasku, który w poprzednim poście tak wychwalałem... Mam nadzieję, że nie tylko ja, jako jedyny, widzę różnicę między "dopieszczoną" a "niedopieszczoną" tsubą. W każdym razie proszę żebyście zwrócili uwagę na różnicę w kolorze - tsuba z lewej jest zecydowanie ciemniejsza (w rzeczywistości kolor jest czarny). A może na powiększeniu fragmentu widać o co chodzi z tym moim "blaskiem"? Zaznaczam, że tsuba ta została dokładnie oczyszczona z tłuszczów czy wosku, a następnie usunąłem z niej większość rdzy. Jeśli widzicie, że się błyszczy, to jest to efekt tylko i wyłącznie tarcia o tkaninę. 


poniedziałek, 16 listopada 2009

Pierwsze efekty dopieszczania żelaznej tsuby - hurra!

Pamiętacie zapewne mój post o tsubie z katalogu Haynes'a? Chodziło o niewielką, żelazną tsubę sukashi z motywem wachigai. Jakiś czas temu wszedłem w jej posiadanie, okazało się zresztą, że nabyłem ją od przyjaciela samego Boba Haynes'a - naprawdę poczułem się jakbym otarł się wielki świat ;-) Oczywiście tsuba nie wyglądała najlepiej - spore połacie rdzy szpeciły jej wygląd, całe szczęście, że nie było większych wżerów. Z wigorem wziąłem się za zabiegi konserwacyjne - mrożenie, odmrażanie, skrobanie kością. Spędziłem nad nią sporo czau, większość rdzy usunąłem, ale tsuba nadal wyglądała jakoś tak "bez życia" i mało atrakcyjnie. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę - włożyłem więc stare jeansowe portki i zacząłem ten szlachetny przedmiot w dosyć bezceremonialny sposób o owe portki wycierać. Tsuba rozgrzewała się, ja tarłem jak szalony, aż w końcu z portek zaczęły lecieć puchowe drobinki startego płótna wbijając się w zakamarki żelaznego ażuru. Całe szaleństwo nie trwało zbyt długo, zaledwie jeden wieczór. Dłonie miałem od tego tarcia pokryte jakimś żelazistym, ciemnym i błyszczącym nalotem, który zresztą dał się bez trudu zmyć. Powiecie pewnie, że zachowałem się jak gbur, łamiąc wszelkie zasady etykiety i traktując ten szacowny przedmiot, będący obiektem doznań estetycznych i badań historycznych, w tak niegodny sposób. Pewnie macie rację, ale... tsuba zabłysła nowym blaskiem! Niesamowite jak zmieniło się to stare żelazo (zapewniam, że nie jest niebieskie od jeansów)... Użyłem słowa "blask" i naprawdę ta tsuba teraz błyszczy, w piękny, głęboki sposób, charakterystyczny dla starej patyny na żelazie (w niczym nie przypomina to błyszczenia cienkiej warstwy tłuszczu). Żelazo ma teraz głeboki odcień czerni, taki jak opisują luminarze tacy jak Sasano czy Terigoye. Tsuba wygląda wprost wspaniale! Mam nadzieję, że uda mi się to uchwycić na zdjęciu - proszę o odrobinę cierpliwości, muszę poczekać na dobre światło. Jedyna rzecz, która mnie jeszcze trapi, to to, jak ta "jeansowa" metoda sprawdzi sie na tsubie z inkrsutacjami. Może wygrzebię ze swych zbiorów jakąś słabszą tsubę z zogan z metali kolorowych i spróbuję? Wiem, że w najlepszym przypadku inkrustacje stracą patynę, ale szczerze mówiąc to tak naprawdę boję się jedynie ich uszkodzenia, bo patyna na miedzi czy srebrze czy shakudo sama wróci... Gdy się już przełamię, dam Wam znać o efektach. Tymczasem serdecznie pozdrawiam i... do następnego postu :-)

poniedziałek, 9 listopada 2009

Polacy nie gęsi... czyli ciekawa polska książka o tsubach


Niedawno wyjąłem ze swej biblioteczki książkę, której dawno nie czytałem. W zasadzie od razu przyznam się, że nie czytałem jej aż do dzisiaj (za to z dużym zainteresowanie oglądałem zdjęcia). Ta książka to "Jelce mieczy japońskich z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie" autorstwa Katarzyny Maleszko, kustosza kolekcji Dalekiego Wschodu Muzeum Narodowego w Warszawie i Krzysztofa Polaka, historyka sztuki, znawcy nihonto, pasjonata, który jest inicjatorem i siłą napędową organizowanej obecnie wystawy nihonto w Manggha w Krakowie (planowana na 2 kwartał 2010).

Książka może być nieco trudna do zdobycia, ale naprawdę warto się o nia postarać. To jedna z niewielu pozycji o hihonto i kodogu wydanych w języku polskim. Przedstawia w formie katalogu 117 tsub w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Siłą rzeczy kolekcja Muzeum jest dosyć eklektyczna, ale trudno z tego robić zarzut, szczególnie, że prezentowanych jest sporo istotnych szkół (o atrybucjach można oczywiście zawzięcie dyskutować). Wielkim atutem książki są zdjęcia - każda tsuba jest prezentowana jest na dwóch stronach - na jednej prezentowany jest awers, na drugiej powiększone fragmenty awersu. Zdjęcia są wysokiej jakości, aż chciałoby się, żeby książka miała wielkość albumu, lecz niestety jest tylko formatu 23 x 6 cm.

Oprócz znakomitych zdjęć znajdziemy również sporo pożytecznych informacji - od ilustracji wszystkich bodajże kształtów tsub (wraz z ich japońskimi nazwami i historią rozwoju), poprzez ciekawie opracowaną typologię tsuby, aż po omówienie symboliki dekoracji występujących na tsubach. Przyjęta przez autorów typologia może wzbudzać kontrowersje, albowiem dzieli ona tsuby na trzy podstawowe grupy - tsuby sukashi, szkoły "prymitywne" (do których, o dziwo, autorzy zaliczają tsuby namban) i tsuby dekoracyjne. Podział ten może stanowić w każdym razie interesujący materiał do dyskusji wśród polskich (i nie tylko) miłośników tsuby. Niezależnie jednak od nieortodoksyjnej typologii, część informacyjna książki jest w swej typowej dla katalogu zwięzłości bardzo dobrze opracowana i stanowi cenne źródło wiedzy o tsubie, jedno z niewielu w języku polskim. 

Na marginesie zauważę, że na zdjęciach widać, że tsuby w Muzeum Narodowym w Warszawie są raczej zadbane, choć niestety część z nich ma lekki nalot rdzy. Pracownikom Muzeum Narodowego w Warszawie należą się słowa pochwały za to, że nie próbowali tsub niefachowo czyścić, co niestety zdarzało się w innych muzeach.

Ta książka-katalog to świetna pozycja zarówno dla początkującego kolekcjonera, jak i dla bardziej zaawansowanego miłośnika tsub. Serdecznie polecam jej lekturę. Cieszę się także, że ta książka-katalog będzie miała swoistą kontynuację w postaci katalogu wystawy w Manggha, gdzie znajdzie się zbiór 200 tsub z różnych polskich kolekcji.



Jelce mieczy japońskich z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie
Katarzyna Maleszko, Krzysztof Polak
Muzeum Narodowe w Warszawie
299 stron, twarda okładka
Warszawa 2005, ISBN: 83-7100-278-5

środa, 4 listopada 2009

Co ma tsuba do czarki do herbaty? Czyli dlaczego niedoskonałość jest piękna




Zacznę ten post od pewnego przypuszczenia, które od dawna w sobie noszę. Otóż wydaje i się, że my, Polacy (nie mówię oczywiście o wszystkich Polakach) nie znajdujemy piękna w rzeczach, które są niedoskonałe. Nasze domy muszą mieć świeżutki tynk (najlepiej akrylowy, bo trwały), nasze podłogi muszą być równe jak tafla szkła i pozbawione najmniejszej szparki między deskami, meble nieskazitelnie gładkie i nowoczesne. Wszystko wokół nas ma być doskonałe, trawniczek przycięty na 1 cm, stare drzewo najlepiej usunąć, bo takie powyginane, a jesienią opadające liście tak strasznie szpecą murawę. Jeśli jesteśmy posiadaczami starej tsuby, to korci nas aby ją porządnie wyczyścić, czego efekty bywają opłakane: polecam (a w zasadzie odradzam) wizytę w niektórych muzeach, którym nieopatrznie przekazano kiedyś japońskie uzbrojenie - wizyta tam mogłaby niejedego wielbiciela nihonto przyprawić o zawał... No cóż, wiele nas dzieli od wyrosłych wśród szacownych ruin narodów południa, gdzie stara, wyblakła i popękana powierzchnia stołu jest elementem stylu...


Myślę jednak, że miłośnicy nihonto, znający wartość wiekowej patyny (choćby tej na trzpieniu miecza), i odczuwający estetykę "wabi sabi" czasami odrywają się od cudownie, perfekcyjnie wręcz wykonanych kodogu szkoły Goto i sięgają po coś, co często - bardzo myląco - określane jest stylem rustykalnym. Mówię tu o tsubach z tekkotsu, tsubach wykończonych tsuchimeji i temu podobnych, których urok leży w prostocie i pewnej "gruboskórności" wykonania.


Otrzymałem właśnie taką tsubę. Jest ogromna, ma 9,5 x 8,5 cm, grubość w nakago ana 4 mm, grubość mimi 5-7 mm. Waży ponad 200 gram! Hitsu ana wypełnione shakudo. Ale nie w wielkości leży jej urok - ta tsuba jest wykończona tak, jakby zrobił ją nieudolny uczeń, który tłukł mimi młotkiem jak popadnie, a na dodatek częściowo nadtopił ją w ogniu. Z płytki sterczą w kilku miejscach gruzełkowate, bardzo wydatne "żelazne kości" czyli tekkotsu, na mimi są one znacznie drobniejsze. Ta tsuba ma w sobie jakąś sprzeczność - z jednej strony łatwo zakwalifikować ją jako produkt kiepskiego warsztatu i ewidentnych błędów i odrzucić jako bubel z epoki Edo, z drugiej strony zmusza ona do ciągłego do niej wracania, żąda wręcz fizycznego kontaktu... 


Przez wiele dni szukałem jakiejś analogii do innych przedmiotów o podobnej jak ta tsuba charakerystyce - nota bene nigdy nie pojawiło się w mym umyśle porównanie do rzeczy typowo rustykalnych (być uniemożliwiła mi to niesławna "Cepelia" ze swą mechaniczną ludowościa), ale nic konkretnego niestety się nie pojawiło. Pomógł niezastąpiony Haynes, w którego 5 tomie, na stronie 24, pod numerem 61 znalazłem niewielką tsubę ko-shoami nieco podobną w swej niedoskonałości do mojej i opisaną jako bardzo suto wykonaną, przywodzącą na myśl ceramiczne czarki do herbaty - Raku. Ktoś kiedyś powiedział, że czarki te wyglądają tak jakby urodziła je sama ziemia.  Właśnie! To była brakująca analogia - od czasu kiedy ją przyswoiłem, wiem za co cenię swoją tsubę. Raku to czyste wabi sabi - wstrzemięźliwe, proste, wręcz pierwotne dzieła sztuki użytkowej. Na punkcie Raku oszalał sam Toyotomi Hideyoshi, który szczególnie cenił piękno ceremonii herbaty, zwłaszcza wabi-cha w wydaniu mistrza Sen no Rikyu.


Zachęcam do studiów porównawczych - z jednej strony tsuby Saotome/Tembo lub inne tsuby wykończone tsuchimeji, z drugiej zaś czarki Raku. W kwestii Raku polecam również ciekawy artykuł  Gabora Terebess
'a "Japanese Raku and its American Renaissance" - dostępny tutaj.


Tsuba pójdzie oczywiscie do delikatnego czyszczenia kością, a potem do polerowania szmatką - ma leciutki nalot czerwonej rdzy, który koniecznie trzeba usunąć. Co do pochodzenia tej tsuby, stawiałbym na Shoami - ze względu na szerokość tego pojęcia jest to z mojej strony badzo bezpieczna atrybucja ;-) Nie jestem jednak pewien z jakiego okresu pochodzi - jeśli mam szczęście to jest to ko-Shoami z okresu Momoyama (kiedy to ceramika Raku święciła tryumfy), a jeśli nie, to jest to XIX-wieczna tsuba z okresu odrodzenia tradycji narodowych i powrotu do starych wzorów.


kliknij żeby powiększyć


niedziela, 1 listopada 2009

Co to wogóle znaczy "bojowa"? Pewna dyskusja o tsubach...

Niedawno miałem przyjemność uczestnictwa w dyskusji prowadzonej mailowo. Ze względu na to, że obaj główni dyskutanci są od lat moimi kolegami - kolekcjonerami, a temat jest ciekawy zarówno dla początkujących jak i zaawansowanych, postanowiłem zamieścić te dyskusję na moim blogu. 

Zaczęło się od tego, że pewna, bardzo ciekawa tsuba (zdjecie zamieszczam poniżej) nie była, zdaniem pana Arka "bojowa":


Arek:
tsuby bojowe powinny byc masywne, bez ażurów pełne, tylko z udenuki ana, czasem z hitsu ana, zas tsuby azurowe juz bardziej ozdobne. Tsuby toshi i katchushi zwane sa tez tsubami kowalskimi, były wykuwane, a swoja droga ciekaw jestem czy tez hartowane. wiec mogły by byc ciensze, ale podejrzewam tez ze chodziło takze o ich wage, miecze były dłuższe wiec kombinowano by były lzejsze , no i zeby władac jedna ręką z konia. w sumie to jest wiele zależności wzajemnie sie wykluczających...

Mariusz:
Panie Arku, jak to? Ten azur jest niesamowicie mocny, a poza tym, kto w japonskiej sztuce miecza paruje cios jelcem?  Sa nawet tacy, ktorzy zuwazaja, ze tsuba sluzy raczej jako ochrona przed zjechaniem dloni na glownie, a nie do parowania. I to by mialo sens, jesli uzwglednimy ilosc tsub kinko... A nie mysle, zeby sluzyly one tylko do ozdoby (zwlaszcza ko-kinko)

Arek:
wszystko zalezy od stylu walki, sa style które wykorzystuja tsube jako ochrone ręki, naprawde. A tsuby kinko sa typowo do mieczy ozdobnych, dlatego wiecej ich było w epoce edo kiedy wojny w zasadzie ustały... Wczesne tsuby sa bardziej "konkretne" te tosho czy katchushi...

Mariusz:
hm... style czy szkoly walki mieczem jako takie urodzily sie zdaje sie dopiero w Edo, czyz nie? Ale nie znam sie na tym temacie wiec chetnie poslucham specjalisty :-)
Co do ko-kinko - jak najbardziej walczono w tym czasie kiedy byly produkowane :-)

Andrzej:
Kiedyś w korespondencji ze znanym kolekcjonerem użyłem wymyślonego określenia "tsuba bojowa", co spotkało się z wielkim zdziwieniem i zapytaniem cóż to pojęcie oznacza. Wyjaśniłem, że można by wprowadzić podział na tsuby używane w walce i tsuby paradne, czy też odświętne. Podział wydawał mi się i prosty i logiczny. W okresie przed Edo (jak wiemy) metale były stosunkowo drogie i trudno dostępne. Nie wyobrażam sobie, żeby samuraj latał z tsubą z nigurome shakudo, gdzie zawartość złota w stopie z miedzią (też drogą) wynosi do 7%. Wiele tsub Ko Kinko (okres przed Edo) i Kinko (okres Edo) zachowanych jest (poza rozbitymi nakago ana) w doskonałym stanie, co jednoznacznie pozwala uznać, iż były używane oszczędnie. Jeśli chodzi o tsuby tetsu sukashi, to wystarczy zajrzeć do Sasano, gdzie przeważają tsuby żelazne. Moim zdaniem wytrzymałość każdej tsuby żelaznej jest wystarczająca dla pełnionej funkcji.

Później nota bene wyszła sprawa braku na tsubach śladów od miecza. Mój znajomy kolekcjoner napisał, że pytał o to Japończyków i nie dostał odpowiedzi. Trochę to dziwne, bo można założyć, że samuraje mieli dobrze opanowaną sztukę walki, ale prości bushi zapewne okładali się mieczami trochę gdzie popadnie, więc na tsubach powinny być tego ślady.

Mariusz:
dziekuje serdecznie za ponizszy - zaluje, ze tak krotki - wyklad. Co do tsuby ze sladami ciecia - pewnie tsube taka wycofywano z obiegu, uznajac ja za zbyt slaba? Jest tylko jedna taka u Haynes'a... Argument o dobrym zachowaniu ko-kinko jest ciekawy, ale nie zgadzam sie z nim. Przeciez mamy mnostwo swietnie zachowanych tetsu sukashi, czy tez ko-tosho i ko katchushi i wszelkich innych tsub zelaznych. A wiec z nimi tez sie obchodzono oszczednie...

Andrzej:
No tak, nie będę zaprzeczał, że w przyrodzie występują doskonale zachowane tsuby tetsu Ko Tosho, Ko Katchushi, Ko Shoami, itd. Jak Pan zauważa, też pewnie musiały być oszczędzane.
W sumie, największe ślady używania widoczne są często po stronie ha głowni i są to jednoznacznie ślady wytarcia od dłoni. O rdzy nie wpomnę (to inne zagadnienie). 

Mariusz:
Jestem nadal sceptyczny, moze dlatego ze slowo "bojowe" kojarzy mi sie z glupawymi opisami z Allegro, zapewnieniami, ze np.miecz jest "ostry jak brzytwa" etc... Znacie tp, Panowie... opisy typu: "bojowe tanto", "bojowa katana" etc...  A ja nie jestem pewien, czy np uczestniczacy w wielu konfliktach zbrojnych przedstawiciele arystokracji, ktorzy w boju uzywali swych długich, eleganckich tachi, nie uzywali wlasnie tsub sukashi (np. delikatnych Kyo-shoami) albo ko-kinko. Wogole mam problem z bojowoscia i ozdobnoscia - jesli tsuba nie byla zamontowana na mieczu czysto ceremonialnym, o zerowych wlasciwosciach praktycznych (a byly i takie, zasadniczo byly to po prostu plaskie kawalki zelaza w ozdobnej oprawie) to czy nie miala ona walorow praktycznych? Pamietajmy poza tym, ze tzw. samuraje do okresu Muromachi uzywali glownie luku, a miecz byl bronia drugorzedna.

Arek:
ja zas przejąłem taki podział:  tsuby"bojowe" czyli mało zdobne, stalowe, z udenuki ana, pełne,bez ażurów, oraz tsuby "ozobne" czyli kinko, ażurowe, bardzo zdobne, drogie (chodzi o materiał - złoto? , oraz ogrom włozonej pracy).  To mój podział logiczny. Oczywiście nie wykluczam ,ze w ekstremalnych warunkach uzywano róznych tsub i nie patrzonona ich właściwości. Poza tym tak z fizycznego punktu widzenia mozna przyjąc ze tsuba azurowa a juz na pewno kinko jest słabsza niz pełna. Podejrzewam ze przez tsube miedzianą ostrze przeszłoby obcnając dłon. Próbowałem jakis czas temu  kenjutsu i powiem szczerze ze gdybynie tsuba (ogromna drewniana na bokuto oczywiście) to nie miałbym całych i zdrowych palców:)  Poza tym cwiczylismy techniki przyjmowania ostrza przeciwnika na tsubę własnie...

I tak zakończyła się nasza dyskusja... Ale temat nadal jest otwarty, zachęcam więc do komentarzy ;-)