środa, 23 grudnia 2009

Nie mogłem się tym nie podzielić ;-)

Na Nihonto Message Board ktoś wygrzebał z sieci taki oto ciekawy filmik instruktażowy jak wyjąć katanę z oprawy. Nie będę komentował, bo chyba ten film tego nie wymaga:

http://www.wonderhowto.com/how-to/video/how-to-disassemble-a-single-edged-katana-sword-270092/

Do tego jest jeszcze ciekawa instrukcja czyszczenia miecza:

http://www.wonderhowto.com/how-to//video/how-to-clean-a-sword-with-butter-and-rubbing-alcohol-270122/

ciekawa, jeśli ktoś chce zapaskudzić swój nihonto a sobie obciąć palce...

A przy okazji - Wesołych Świąt :-)

wtorek, 15 grudnia 2009

Mała przerwa, czyli... kolejna Akasaka :-)

Wiem, wiem, obiecałem recenzje znakomitej książki Sasano, mam też napisać artykuł o drodze kolekcjonera do kataogu wystawy w Manggha, a jeszcze by się chciało, zgodnie z życzeniem jednego z cztyelników bloga wrócić do tanto z okresu Kamakura. 

A tymczasem w drodze są katalogi kolekcji tsub Hugo Halberstadt'a oraz klasyczna pozycja muzeum Sano o tsubach Akasaka: "Iki na Akasaka Sukashi Tsuba". Ponadto, dzięki podpowiedzi Mikołaja (choć nie tego świętego) niedługo pewnie trafi do mnie klasyczna pozycja "Masterpieces from the Sasano Collection", stanowiąca doskonałe uzupełnienie książki. 

Tak czy owak, inaczej, groźny wirus "tsubakus japonicus"  czyni postępy, w moim przypadku w złośliwym wariancie "tetsus sukashicus" A skoro już złapałem tego, jakże przyjemnego dla ducha i groźnego dla kieszeni wirusa, to i Was nim poczęstuję - może nawet się zarazicie ;-)


Ostatnio  wpadła mi w ręce ciekawa tsuba. Późna Akasaka, sprzedana przez znanego miłośnika tsub z USA (koneser ten w swych gustach wyraźnie ewoluuje w kierunku ko-kinko sprzed okresu Momoyama). Godna uwagi: spora, 8 cm, z motywem w którym rozpoznaję tylko kwiat śliwy, ponadto ładna patyna, niezwykła precyzja wykonania (ot, Akasaka, prawie jakby  maszynowo dokładna robota, nie to co wczesne Owari). Naprawdę ładna tsuba. 

Dlaczego zaawansowany kolekcjoner usuwa taką tsubę ze swej kolekcji? Ciekawy przyczynek do opowieści o ewolucji gustu w miarę postępów w kolekcjonowaniu... Z reguły zaczyna się od kupowania prawie wszystkiego, co można dostać, potem są próby zawężania kolekcji. Jeszcze później, w miarę pochłaniania fachowej literatury, zaczyna się wyprzedawać to co nie pasuje i redukować zakupy do jednego, może dwóch egzemplarzy w roku. Niestety, im więcej się czyta i uczy, tym wyższe są ceny interesujących tsub. 


Długa to była dygresja, wróćmy zatem do tsuby. Nie ma wątpliwości, że to Akasaka, mumei, wg atrybucji poprzedniego właściciela  najprawdopodobniej siódma generacja Tadatoki (patrz 'Iki Na Sukashi Akasaka Tsuba', str 53, #66 - jest tam podobny egzemplarz z nietypowo umiejscowioną kogai hitsu ana).  Kształt maru gata, brzeg kaku mimi, wymiary 80,3 mm  x 78,2 mm przy grubości 5,4 mm. 

Obejrzyjcie sobie zdjęcia - niewyjaśniona jest zagadka tych dziwnych motywów - kwiat jest raczej pewny, ale co z resztą???

Gdyby były sugestie, prosze o maila. Dziękuję :-)))



czwartek, 10 grudnia 2009

Jeszcze krótko o tekkotsu i książce Sasano

Jednak zawsze coś się wyczyta nowego we wspaniałej  książcie o tsubach Sukashi autorstwa Sasano Masayuki... Wertowałem ją właśnie dzisiaj oglądając głównie tsuby Kanayama, i w jednym z opisów natknąłem się na zdanie: "zastosowano wysoką temperaturę aby stopić powierzchnię i w ten sposób wyeksponować tekkotsu w płaskich partiach tsuby. To dało tsubie charakterystyczne wykończenie przypominające obróbkę młotkiem". To oczywiście zaprzecza opinii jakoby tekkotsu pojawiało się przez wytarcie tsuby w ciągu wielusetniego jej użytkowania. A może nie zaprzecza tylko uzupełnia?

Przyznam się na marginesie, że bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć prawdziwą Kanayamę. Przykłady u Sasano są przepiękne. Jeśli nie macie tej książki, a interesujecie się tsubami, to naprawdę zachęcam do kupna. Jest to coś zupełnie innego niż katalogi Haynes'a - przede wszystkim tsuby są starannie dobrane, a typologia wręcz klasyczna. Opisy bardzo dobre, zdjęcia doskonałe, zwłaszcza gdy uwzględnimy ówczesne możliwości techniczne.  jeśli życzycie sobie recenzji tej książki, dajcie znać :-)







wtorek, 8 grudnia 2009

Historia pewnego miecza, cz. 3

Tak więc pożałowałem pochopnego czynu, a jedyną pociechą było to, że miecz trafił w ręce pana Andrzeja, mojego znakomitego kolegi kolekcjonera, którego bardzo lubię i poważam i dzięki któremu zacząłem poznawać piękny i złożony świat tsuby. Wiedziałem, że naginata naoshi trafiła w dobre ręce, do osoby, która potrafi docenić jej piękno. Oczywiście nie chciałbym się chwalić, ale miecz zajął poczesne miejsce w kolekcji pana Andrzeja. Ja tymczasem zacząłem intensywnie poszukiwać godnego następcy. 


Po jakimś czasie udało mi się nabyć dwa ciekawe egzemplarze, w tym kapitalną uchigatanę, której skrócono ostrze podnosząc hamachi i munemachi (tzw. machi-okuri), a to ze względu na cios innego miecza w mune, który to cios zostawił głeboki ślad w głowni, widoczny nawet na nowej części nakago. Drugim egzemparzem był nienaganny wakizashi (zbyt nisko moim zdaniem cenionej przez kolekcjonerów) szkoły Bungo Takada. Ktoś kiedyś powiedział, że szkoła ta jest nielubiana, bo gdy już wydaje nam się, że wreszcie kupiliśmy znakomity miecz Bizen ze wspaniałymi kobushigata choji, to shinsa mówi: Bungo! ;-) 


Oba miecze sprzedałem i myśle, że kolekcjonerzy, którzy je kupili są do dzisiaj zadowoleni ze swych nabytków. Sam trochę tych mieczy żałuję, ale przyjąłem zasadę, że jeśli miecz powiedział mi wszystko co miał do powiedzenia, to pora aby uczył się z niego kolejny kolekcjoner. To nota bene jedyna chyba w Polsce metoda na dogłębne studiowanie pewnej ilości mieczy (o ile nie spędza się połowy roku w Japonii i nie uczy się u jednego ze znakomitych sensei). Ale nie, nie myślcie nawet o tym - ten miecz zostaje u mnie, za bardzo się do niego przyzwyczaiłem i zbyt długo żałowałem tego, że tak pochopnie się z nim rozstałem. Poza tym... mam jeszcze dużo do nauczenia się o Sue Soshu i Hirotsugu ;-)


Zasady zasadami, ale tej naginaty naoshi strasznie mi było brak. Robiłem co kilka miesięcy delikatne podchody, zapytując czy pan Andrzej nie odprzedałby mi jej, ale niestety pozostawał nieugięty (w charakterystyczny zresztą dla siebie, elegancki sposób). Muszę przyznać, że podziwiałem pana Andrzeja - nie ugiął się nawet przed propozycją nie do odrzucenia! Nie, nie przesłałem śniętych ryb, lecz jedynie zaoferowałem wymianę na parę innych mieczy, wartością przekraczających wartość naginaty naoshi. Oczywiście pan Andrzej nie dał sie skusić, czego się zresztą po nim spodziewałem, nie jest to bowiem człowiek, który zwracałby uwagę na merkantylne aspekty kolekcjonerskiej pasji. Ot, gentleman starej daty, bardzo rzadki w dzisiejszych czasach gatunek... Pozwolę tu sobie na dygresję - tego właśnie szukam w środowisku miłośników nihonto: entuzjastycznego dzielenia się wiedzą, uczciwości, braku chciwości. I muszę powiedzieć, że oprócz nielicznych, smutnych wyjątków nie rozczarowałem się :-) 


Wracając do miecza - po trzech latach smętnego wspominania mojej utraconej, ulubionej naginaty naoshi, pan Andrzej, pewnego zimnego, lutowego dnia wysłał mi maila, w którym zapytał czy nie miałbym ochoty any miecz do mnie wrócił. Nie wiem jak to się stało, ale znając pana Andrzeja, najpewniej zlitował się nade mną i postanowił przy okazji zapisać kolejny etap historii tej pięknej głowni. Co prawda po dziś dzień grzecznie odmawia analogicznej propozycji dotyczącej pewnego niewielkiego tanto z okresu Muromachi, ale cóż... nie można mieć wszystkiego :-)


A naginatę naoshi będziecie mogli podziwiać na własne oczy na wystawie w Manggha w Krakowie w następnym roku. O wystawie poinfiormuję oczywiście i na blogu i na Facebooku.



Zdjęcia: © 2005 Copyright Mike Yamaguchi



czwartek, 3 grudnia 2009

Historia pewnego miecza, cz. 2

Oczywiście Mike zgodził się na niższą cenę, a ja stałem się dumnym posiadaczem tego wspaniałego miecza. Czekałem z niecierpliwością na dostawę, a gdy wreszcie otworzyłem paczkę, zrozumiałem, że ten niewielki miecz otwiera nowy etap mojej kolekcjonerskiej pasji i że nie będzie już powrotu do poprzedniego stanu i przypadkowych zakupów.  


Miecz okazał się tak piękny jak na zdjęciach, choć jakby mniej groźny. Był mniejszy niż to sobie wyobrażałem i to zapewne zabrało mu nieco owej agresywności, którą wyczuwaliśmy w nim, zarówno Mike jak i ja. Za to w porównaniu z moimi dotychczasowymi nabytkami wyglądał jak książe wśród gromady żebraków. Sam kształt, mimo faktu skrócenia był bardzo piękny - co tu gadać, żłobienia, zwłascza naginata hi, nadają mieczowi poloru. Oczywiście wiecie już, który to miecz :-) Tak, to ten drugi - naginata naoshi, czyli naginata przerobiona na krótki wakizashi. Była to kiedyś solidna broń drzewcowa, jej ostrze musiało mieć co najmniej 50 cm (choć raczej więcej), obecnie już tylko 37 cm. Od sztychu nie zmieniła swego kształtu, inaczej boshi byłby yakizume, a u w tej sztuce jest kaeri.  Certyfikat NBTHK podaje jej atrybucje - Soshu Hirotsugu. Trzy mekugi-ana świadczą o tym, że miała wielu właścicieli. Tak więc udało mi się nabyć miecz z historią. Hurra! 


Kilka słów o tradycji i szkole - ten miecz to przedstawiciel wspaniałej niegdyś tradycji Soshu (tutaj mała dygresja - choć to najmniej ważne w tej tradycji, to ja po prostu uwielbiam nakago typowe dla soshu, szczególnie gdy zdarzy mi się je zobaczyć w daito). Nie chcę rozwodzić się nad splendorem Soshu-den, więc przypomnę tylko, że Soshu to takie imiona jak Go Yoshihiro, Awataguchi Yoshimitsu czy Masamune i jego dziesięciu wspaniałych uczniów (jutetsu). Jeden ze trzech zjednoczycieli Japonii, Toyotomi Hideyoshi, był tak gorliwym kolekcjonerem mieczy Soshu, że skupił niemalże wszystkie arcydzieła tej tradycji.


Niestety, mój miecz powstał znacznie później, w późnym okresie Muromachi, kiedy to tradycja Soshu znajdowała się u schyłku, powoli poddając się wpływom tradycji Bizen i Mino. Charakterystyczną cechą mieczy Sue-Soshu jest hamon w nioi-deki, często występuje hitatsura. Tak charakterystyczny dla ich wielkich poprzedników z okresu Kamakura hamon złożony ze wspaniałych, iskrzących się nie przestał pojawiać się w dziełach Soshu. Jeśli już występują nie to są nierówne, jakby poszatkowane, nie widać też wielkiej aktywności. 


Twórca mojego miecza, Hirotsugu należał do grupy kowali zwanej Odawara-Soshu. Przedstawiciele tej szkoły wzbogacili swą technikę osiągnięciami szkoły Shimada. Będę musiał poszukać trochę materiałów o tej szkole, ale już wiem, że jej styl bardzo wyraźnie widać w mojej naginata naoshi - hamon jest w choji gunome midare (uwielbiam choji, są takie malownicze), występują też liczne yo. 


Nacieszyłem się mieczem, ale niespokojna dusza kazała mi szukać kolejnych, możliwie jeszcze lepszych nabytków. Wyobraźcie sobie, że w końcu miecz sprzedałem. NIemalże na drugi dzień zacząłem tego żałować... Co było dalej, napiszę jednak dopiero w kolejnym odcinku :-) Do usłyszenia :-)