wtorek, 8 grudnia 2009

Historia pewnego miecza, cz. 3

Tak więc pożałowałem pochopnego czynu, a jedyną pociechą było to, że miecz trafił w ręce pana Andrzeja, mojego znakomitego kolegi kolekcjonera, którego bardzo lubię i poważam i dzięki któremu zacząłem poznawać piękny i złożony świat tsuby. Wiedziałem, że naginata naoshi trafiła w dobre ręce, do osoby, która potrafi docenić jej piękno. Oczywiście nie chciałbym się chwalić, ale miecz zajął poczesne miejsce w kolekcji pana Andrzeja. Ja tymczasem zacząłem intensywnie poszukiwać godnego następcy. 


Po jakimś czasie udało mi się nabyć dwa ciekawe egzemplarze, w tym kapitalną uchigatanę, której skrócono ostrze podnosząc hamachi i munemachi (tzw. machi-okuri), a to ze względu na cios innego miecza w mune, który to cios zostawił głeboki ślad w głowni, widoczny nawet na nowej części nakago. Drugim egzemparzem był nienaganny wakizashi (zbyt nisko moim zdaniem cenionej przez kolekcjonerów) szkoły Bungo Takada. Ktoś kiedyś powiedział, że szkoła ta jest nielubiana, bo gdy już wydaje nam się, że wreszcie kupiliśmy znakomity miecz Bizen ze wspaniałymi kobushigata choji, to shinsa mówi: Bungo! ;-) 


Oba miecze sprzedałem i myśle, że kolekcjonerzy, którzy je kupili są do dzisiaj zadowoleni ze swych nabytków. Sam trochę tych mieczy żałuję, ale przyjąłem zasadę, że jeśli miecz powiedział mi wszystko co miał do powiedzenia, to pora aby uczył się z niego kolejny kolekcjoner. To nota bene jedyna chyba w Polsce metoda na dogłębne studiowanie pewnej ilości mieczy (o ile nie spędza się połowy roku w Japonii i nie uczy się u jednego ze znakomitych sensei). Ale nie, nie myślcie nawet o tym - ten miecz zostaje u mnie, za bardzo się do niego przyzwyczaiłem i zbyt długo żałowałem tego, że tak pochopnie się z nim rozstałem. Poza tym... mam jeszcze dużo do nauczenia się o Sue Soshu i Hirotsugu ;-)


Zasady zasadami, ale tej naginaty naoshi strasznie mi było brak. Robiłem co kilka miesięcy delikatne podchody, zapytując czy pan Andrzej nie odprzedałby mi jej, ale niestety pozostawał nieugięty (w charakterystyczny zresztą dla siebie, elegancki sposób). Muszę przyznać, że podziwiałem pana Andrzeja - nie ugiął się nawet przed propozycją nie do odrzucenia! Nie, nie przesłałem śniętych ryb, lecz jedynie zaoferowałem wymianę na parę innych mieczy, wartością przekraczających wartość naginaty naoshi. Oczywiście pan Andrzej nie dał sie skusić, czego się zresztą po nim spodziewałem, nie jest to bowiem człowiek, który zwracałby uwagę na merkantylne aspekty kolekcjonerskiej pasji. Ot, gentleman starej daty, bardzo rzadki w dzisiejszych czasach gatunek... Pozwolę tu sobie na dygresję - tego właśnie szukam w środowisku miłośników nihonto: entuzjastycznego dzielenia się wiedzą, uczciwości, braku chciwości. I muszę powiedzieć, że oprócz nielicznych, smutnych wyjątków nie rozczarowałem się :-) 


Wracając do miecza - po trzech latach smętnego wspominania mojej utraconej, ulubionej naginaty naoshi, pan Andrzej, pewnego zimnego, lutowego dnia wysłał mi maila, w którym zapytał czy nie miałbym ochoty any miecz do mnie wrócił. Nie wiem jak to się stało, ale znając pana Andrzeja, najpewniej zlitował się nade mną i postanowił przy okazji zapisać kolejny etap historii tej pięknej głowni. Co prawda po dziś dzień grzecznie odmawia analogicznej propozycji dotyczącej pewnego niewielkiego tanto z okresu Muromachi, ale cóż... nie można mieć wszystkiego :-)


A naginatę naoshi będziecie mogli podziwiać na własne oczy na wystawie w Manggha w Krakowie w następnym roku. O wystawie poinfiormuję oczywiście i na blogu i na Facebooku.



Zdjęcia: © 2005 Copyright Mike Yamaguchi



4 komentarze:

  1. Witam
    Po zdjęciach widać, że jest to bardzo fajny miecz. Faktycznie nie posiada już tej aktywności, co Soshu z wcześniejszego okresu. Najgorsze jest to, iż miecz mumei zawsze nim będzie i żaden certyfikat w 100% nie powie nam, kto go wykonał. Kiedyś słyszałem, że pewien kolekcjoner miał miecz, którego określono, jako miecz Shinshinto. Później ten sam miecz dostał kolejny certyfikat, który określał go już jako Shinto. Następnie miecz trafił w ręcę przyjaciela tego kolekcjonera, który wysłał miecz na Shinsę wraz ze swoimi mieczami. Wtedy został oceniony jako Shikakke-koniec Kamakury!:)) - Pozdrawiam, Paweł

    OdpowiedzUsuń
  2. Wracając do Bungo Takada, znalazłem link do japońskiej aukcji, na której sprzedano miecz (chyba)założyciela tej szkoły, Tomoyukiego (miecz mumei). Mówi się, iż był on jednym z uczniów Soshu Sadamune. Świetnie widoczne jasne nioi, ciemne nie i hadę shirake (tworzy je mnóstwo małych jinie). Miecz pochodzi z Nanbukucho i ma typowy kształt dla tego okresu.
    Link do strony: http://auction.woman.excite.co.jp/item/124319856 (dziwna nazwa strny, ale to naprawdę link do aukcji;)
    Pozdrawiam, Paweł

    OdpowiedzUsuń
  3. NIestety również przy mieczu zaimei nie ma się zupełnej pewności co do atrybucji. Ale szansa prawidłowej identyfikacji jest oczywiście większa... Zmienne atrybucje NBTHK czy NTHK niestety się zdarzają - słyszałem historię kolekcjonera, którego sygnowany wielkim nazwiskiem miecz został odrzucony przez shinse jako gimei, a po kosztownym usunięciu sygnatury następna shinsa przypisała go dokładnie mistrzowi, którego sygnatura została usunięta. Może to zresztą tylko taka "urban legend" - ludzie w końcu muszą jakoś zapełnić swoje blogi ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też prawda, lepiej podziwiać hataraki na mieczu niż zastanawiać się nad sygnaturą lub atrybucją. Paweł

    OdpowiedzUsuń