środa, 6 stycznia 2010

Teaser :-)

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku :-) Życzę wszystkim mieczy klasy Juyo prosto ze strychu (za cenę szrotu oczywiście), najwspanialszych kodogu odgrzebanych gdzieś na pchlim targu i kupionych za kilka złotych jako "ozdóbki" i "żelazne tarczki" :-)))


A tymczasem zbliża się termin wystawy, niestety nadal nie znany dokładnie. Wiem o tym, ponieważ dostałem od Krzysztofa Polaka termin napisania artykułu do katalogu. To miała być taka subiektywna historia o tym jak się dochodzi do miecza japońskiego. Napisałem artykuł, zgodnie z prośbą, do końca grudnia 2009. 


Pozwolę sobie umieścić mały fragment, jako "teaser". Może ktoś z Was po lekturze fragmentu będzie chciał kiedyś przeczytać cały artykuł? Ale zupełnie na poważnie - czy nie mielibyście ochoty napisać o Waszych początkach? Zawsze w końcu coś dało ten pierwszy impuls... A tak ciekawie byłoby poczytać jak to było u innych...


Poniżej mój "teaser" i kilka związanych z nim skanów (wybaczcie jakość...) 

"Dochodziłem, a w zasadzie cały czas dochodzę do miecza japońskiego w sposób chaotyczny, choć nie pozbawiony pewnej logicznej ciągłości. To w gruncie rzeczy typowa opowieść, nie zdziwi więc nikogo, że początek dało zainteresowanie światem samurajów, rozbudzone filmami Kurosawy i Kobayashi'ego i lekturą opowiadań Akutagawy. Prawdopodobnie jednak zainteresowanie mieczem japońskim pozostałoby na marginesie, gdyby nie moje, żywione wspaniałymi albumami i wizytami w Muzeum Narodowym w Warszawie hobby, jakim była europejska broń biała oraz zaszczepione mi w jeszcze wieku dziecięcym zamiłowanie do sztuki i klasycznej architektury. Podziwiany przeze mnie funkcjonalizm broni europejskiej musiał pzegrać w zestawieniu z funkcjonalnością i estetyką miecza japońskiego.  Wystarczył do tego jeden impuls, który skierował mnie nieodwracalnie ku nihonto. Była nim niewielka, lecz zawierająca dużo cennych informacji pozycja  "Das Schwert des Samurai". Nabyłem ją w siermiężnych latach 80-tych w Instytucie NRD, który stanowił dla mnie niewyczerpane źródło wspaniale wydawanych i niedrogich książek (niemieccy klasycy romantyczni, ale również Heym i Hesse) i albumów, przeważnie poświęconych sztuce oraz europejskiej broni białej.

Ta niewielka, gustowanie wydana książka prezentowała zbiory broni japońskiej z muzeów etnograficznych w Lipsku i Dreźnie. Przez długi czas stanowiła dla mnie główne źródło wiedzy o mieczu japońskim. Długie lata pamiętałem przede wszystkim piękne oprawy mieczy  - zdjęcia głowni były niestety średniej jakości, a same głownie miały stary szlif, co nie pozwalało na podziwianie jakichkolwiek subtelności. Nawet jednak te nieadekwatne fotografie utrwaliły w mej głowie obraz miecza japońskiego jako przedmiotu pięknego nie tylko dzięki swej ozdobnej oprawie, ale również ze względu na perfekcyjną wręcz geometrię płaszczyzn. Czegoś takiego nie widziałem nigdy w broni europejskiej, to było jak objawienie.


Ogromne wrażenie zrobiły na mnie tsuby. Jako człowiek wychowany na głównym nurcie estetyki Zachodu za najpiękniejsze uznałem oczywiście ozdobne tsuby inkrustowane metalami kolorowymi. Doskonale pamiętam jedną z nich - wykonana z shakudo, z motywem siedzącego pod drzewem  samurajskiego dowódcy dyktującego rozkazy swemu podwładnemu.  Dzisiaj wiem, że była to tsuba szkoły Mito, a relief w technice takabori zogan przedstawia siedzącego na polowym zydlu Minamoto no Yoshitsune dyktującego swemu wiernemu wasalowi Musashibo Benkei edykt dotyczący drzewa śliwy w Amagasaki."


Przy okazji - może macie coś do powiedzenia na temat tej tsuby? Może moja atrybucja jest niewłaściwa? Jestem ciekaw Waszych opinii... 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz